piątek, 27 maja 2016

#3

I to właśnie wtedy mnie uszczęśliwiałaś. Pojawiłaś się w moim życiu tak nagle. Sprawiłaś, że wreszcie poznałem co to szczęście...

***
Kiedy zasypiamy, nigdy nie możemy być pewni, ze następnego dnia się obudzimy. Co jeśli śmierć okryje nas swoim płaszczem właśnie w nocy, gdy będziemy spali? Nigdy nikt nie da nam gwarancji, że dożyjemy następnego dnia. Nie ma takiego prawa. Przeznaczenie? Każdy ma swoje, każda pojedyncza decyzja ma wpływ na dalsze losy człowieka. Jakie jest moje przeznaczenie? Codziennie zadaję sobie to pytanie. Niestety, odpowiedzi na nie poznałem. I prawdopodobnie nie poznam.
Po wydarzeniach z polany co noc prosiłem o to samo. Nie wiem nawet kogo, błagałem sam siebie.

Prosiłem o to, by nigdy więcej się nie obudzić.

Nie chciałem żyć, bo bez niej moje życie nie miało żadnego sensu. Nie oszukujmy się, nadal nie ma. Po prostu wmawiam sobie, że jest lepiej.
Siedziałem na balkonie, na szklanym stoliku obok mnie stała ciepła kawa parująca na mrozie. Przez dłuższą chwilę w zamyśleniu podziwiałem krajobraz, który pokryty był mgłą. Mgła. Tak właściwie to większość moich wspomnień jest nią okryta. Nawet jeśli wydaje mi się, że wszystko dokładnie pamiętam, to tak naprawdę jest inaczej. Nie pamiętam jej uśmiechu, jej głos w moich wyobrażeniach nie jest taki, jaki był naprawdę. Ruchy są jakieś inne. Zapach róż, który drażnił moje nozdrza, gdy leżała wtulona we mnie, ulotnił się. Wszystko się ulotniło. Czas sprawił, że zaczynałem zapominać, coś czego zapomnieć nie chciałem. Przeklinałem go. Doprowadzał mnie do obłędu. Ludzie mówili mi, że czas leczy rany. Że będzie lepiej, że z czasem mi przejdzie.

Nie.

Minęły 3 lata, a ja nadal... Nadal co?

Nadal łudziłem się, że kiedyś znów ją zobaczę. Wmawiałem sobie, że znowu ją zobaczę, przytulę, poczuję jej zapach.

Kawa się skończyła, pora szykować się do wyjścia na trening. Nagle poczułem powiew zimnego wiatru. Wzdrygnąłem się tylko. Wstałem i poczułem coś dziwnego.

Czułem, jakby ktoś położył mi rękę na ramieniu.

Ale... Kubek z hukiem rozbił się na podłodze. To uczucie znowu wróciło. Czułem czyjąś obecność, chociaż mieszkałem sam. Odwróciłem się i spojrzałem w okno. Zauważyłem tam jakiś cień, który przemknął mi przed oczami. Jak gepard. Przypomniałem sobie film dokumentalny, który w niedalekiej przeszłości obejrzałem. Było tam jedno zdanie, które bardzo dobrze zapamiętałem.

Drapieżnik zawsze upatruje sobie ofiarę słabszą od siebie, gdyż ma pewność, że wygra. Ofiara będzie jak trofeum, które po prostu zje. On sam kiedy zgłodnieje, ponownie wyruszy na łowy.

Zawsze wybiera ofiarę słabszą od siebie. Tak jest. Przecież nawet taki gepard nie miałby szans pokonać słonia, który kilkakrotnie przewyższa go rozmiarem. Mógłby jedynie próbować, a pewne jest to, że przegra. Tak samo jest z ludźmi. Ludzie są tacy jak zwierzęta. Nie oszukujmy się. Po jej odejściu przez pewien czas byłem zniesmaczony swoją postawą, miałem ogromne poczucie winy, Nie powinienem był jej tak traktować. A teraz? Potrzeba tego wszystkiego wróciła. Pora wyruszyć na łowy...

***

Kiedy otworzyłem czerwone drzwi do szatni, moim oczom ukazało się puste pomieszczenie. Spojrzałem na zegarek, Spóźniłem się. Koledzy z drużyny już od jakiś 15 minut ćwiczą na sali. Nie spiesząc się, przebrałem się w dres i wbiegłem na salę. Wszyscy skoczkowie stali tyłem do mnie i uważnie słuchali rad trenera. Manuel jest, Stefan. Andreas, a obok niego Thomas. Zaraz, zaraz. Obok Dietharta stał... Michael? Przecież tylko on w naszej kadrze ma takie włosy. Ale... Ale przecież Michael nie ż... Przecież on leżał na moim łóżku, we krwi... Nie wierzę... Z zamyślenia wyrwał mnie głos Heinza:
-Widzę, że pan Schlierenzauer wreszcie raczył zaszczycić nas swoją obecnością. Witam Waszą Wysokość- Kuttin dygnął ironicznie.- Jakieś słowo wyjaśnienia?
-Korki były.
-Korki... Ciekawe. Jakoś żaden z twoich kolegów nie spóźnił się, choć zwykle jeździcie tą samą trasą. Nie sądzisz, że gdyby rzeczywiście drogi były nie przejezdne, to również oni nie przyjechaliby na czas?
-Trenerze, daj spokój.
-Nie, Gregor. To już kolejny raz, taka sytuacja zdarza się któryś raz z rzędu. Odnoszę wrażenie, że lekceważysz mnie, swoich kolegów z drużyny, a przede wszystkim skoki. Tak nie może być.
-Przepraszam- rzuciłem głosem pozbawionym wszelkich emocji.
Tak właściwie, jak to jest? Przepraszałem, choć niczego nie żałowałem. Zwykle jest tak, że przepraszamy tylko po to, aby ktoś się odczepił. Nie robimy tego szczerze. Właśnie to jest największy błąd. Lepiej nie powiedzieć nic, niżeli zrobić to nieszczerze. Lepiej milczeć. Naprawdę.
-Wiesz co? W dupie mam to twoje przepraszam! Nie mam zamiaru dłużej tolerować twojego błaznowania, znieważania. Mam dosyć twojego zachowania! Z ogromną przykrością informuję cię, iż na jakiś czas wylatujesz z kadry- trener był wściekły, dawno nie widziałem go w takim stanie.
-Skoro tak...-zerknąłem w bok. Michael patrzył na mnie z politowaniem. On wiedział, Zaraz, jak wiedział. Nie... Podszedłem do niego i przytuliłem:
-Boże, Michi. Ty żyjesz...

***

-On ostatnio jest jakiś dziwny, nie zachowuje się normalnie- stwierdził Kraft, wkładając do ust solonego paluszka.
-Masz rację, od kiedy wszystko się posypało?- Manuel Fettner rozejrzał się po szatni. W pomieszczeniu brakowało jednej osoby. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Kadra austriacka bez swojej największej gwiazdy. Tego, który od początku swojej kariery był w światowej czołówce. Rekordzista, mistrz, idol. Obecnie wyniszczony psychicznie, zarazem chory, wrak człowieka. To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być pięknie na zawsze. On nie miał tak skończyć. Miał wygrywać ciągle, podczas całej swojej kariery, Ludzie zastanawiali się, co stało się z wielkim mistrzem Schlierenzauerem?
-Mówcie co chcecie, on nie myśli, że jesteście martwi. O mnie tak pomyślał- wzdrygnął się Haybock.
Stefan zakrztusił się paluszkiem, którego właśnie jadł. Dostał ataku kaszlu, tak mocnego, że nie przeszło mu, dopóki Fettner nie dał mu napić się swojej wody. Poklepał go też po plecach.
-Co?
-Co, co. Dobrze słyszeliście. Gregor myślał, że jestem martwy. Przepraszał mnie za to co zrobił w Trondheim. A jak przecież dobrze wiecie w Norwegii mnie nie było, bo wtedy był ślub mojego brata, na którym wiadomo, być musiałem. Nie mógł mi nic zrobić.
-On zwariował- powiedział ozięble Kraft.
-Obaj wiecie dlaczego on teraz jest taki... Inny. Nienormalny. To wszystko zaczęło się po jej odejściu.
-No niby tak, ale...
-Nigdy nie wiesz co stałoby się z tobą, kiedy zabrakłoby Marisy, Stefan.

***

Widzę salę pełną ludzi, tańczących na parkiecie w rytm powolnej muzyki. Rozglądam się wokół i czuję zakłopotanie. Gdzie ona jest? Moja ukochana... Gdzie jesteś? Ktoś nagle poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłem się tylko i ujrzałem te oczy. Przepiękne brązowe, pełne iskier oczy. W nich zwykłem tonąć. Chciałem coś powiedzieć, jednak...Nagle moje ukochane oczy zaczęły przeistaczać się w czerwone, przerażające ślepia. Chciałem wyrwać się z uścisku tego monstrum, nie mogłem. Nie mogłem się ruszyć, oderwać, nic. Nagle monstrum położyło moje ręce na mojej szyi. Ścisnęło, oddychanie stało się trudnością. Monstrum rzekło do mnie tylko dwa słowa:
-Zemszczę się.

***

Dziewczyna stała w kuchni i przygotowała dla nas kolację. Lubiła gotować, dlatego to ona zajmowała się przygotowywaniem posiłków dla nas oraz dla tej tajemniczej osóbki, która już niedługo miała pojawić się w naszym życiu. 
-Pomóc ci, kochanie?- podniosłem oczy znad gazety i zwróciłem się do ukochanej.
-Nie musisz, dam sobie radę- uśmiechnęła się tylko.
Nagle na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Złapała się za brzuch i padła na podłogę.
Rzuciłem gazetę na stół i podbiegłem do niej. Kiedy już kucałem przy niej, spostrzegłem, że świeczka która stała na stole, przewróciła się. Stół stanął w płomieniach, a ja wziąłem ją na ręce. Chciałem uciec. Ogień jednak odciął mi wszelkie drogi ucieczki. Krzesła, dywan, szafka. Wszystkie te rzeczy były trawione przez ogień. Krzyczałem, nikt nie słyszał. Mieszkaliśmy na drugim piętrze, okno było otwarte. Wiatr rozwiewał firany, za chwilę i one staną w ogniu. Podjąłem już decyzję. Stałem na parapecie z ukochaną w swoich rękach. Krzew, miałem nadzieję, że choć trochę zamortyzuje on mój upadek. Nie było czasu. Oddychałem płytko. Musiałem to zrobić, już czułem jak ciepło ognia drażniło moją skórę. Złożyłem na jej ustach pocałunek. Ostatni? Raz, dwa, trzy...

***

-Chcesz wiedzieć skąd wzięła się ta blizna?-powiedziałem do Kariny, która siedziała w fotelu naprzeciwko i popijała kawę.
Brunetka pokiwała tylko głową. Podciągnąłem rękaw, pod którym ukrywałem tą skazę. Długa szrama, od nadgarstka do łokcia. Szpeciła mnie. To nie jedyna rzecz, która przypominała mi o tym, co się wtedy wydarzyło. Mimo wszystko ten uszczerbek fizyczny był mniejszy niżeli ten, który zostawił trwały ślad na mojej psychice. Chrząknąłem znacząco i zacząłem mówić:
-Był wieczór, siedziałem w domu, na balkonie. Nagle usłyszałem głośny krzyk dochodzący z mieszkania obok. Przeraziłem się i wstałem. Przez okno...
-Nie musisz kończyć, ja wszystko wiem.
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem.
-Skąd?
Pokręciła przecząco głową.
-Nie dowiesz się.
-Niemożliwe- przestraszyłem się tego.
Po chwili niezręcznej ciszy, nagle Karina wybuchnęła śmiechem:
-Tak naprawdę to nie wiem, ale nie. Nie chcę wiedzieć.
Przez dalszy czas udawałem że wszystko jest w porządku. Jednak jednego byłem pewny.
Kłamała.

***

Witam po kolejnej przerwie! Tak wiem, jestem okropna, ale wybaczcie, nie miałam weny, ani nic z tych rzeczy...
Byłam też w Monachium i Salzburgu, na wymianie.
Nie wspominam nawet o zaległościach na innych blogach, przepraszam za nie. Nadrobię. Obiecuję.
Jeśli pomimo wszystkiego nie zraziliście się do mojej skromnej osoby i tej historii, dziękuję <3 
Do napisania,
M.

PS Fragment o monstrum, napisałam, bo natchnął mnie do tego one shot Ewy, Quite Dreamer, którą na pewno znacie. Ewa dziękuję x








wtorek, 29 marca 2016

#2

Powiedziałaś mi jak mam żyć, gdy Ciebie już nie będzie. Kiedy na tym świecie nie będzie już kogoś, kogo tak bardzo kocham. Kogo śmiech potrafił wyciągnąć mnie z największego dołka. Znajdź sobie kogoś innego, mówiłaś. Niestety nie wykorzystam Twojej rady. Bo bez Ciebie, nie ma mnie...

***

Daj mi siłę...

Biegając po lesie, czułem się, jakby ktoś mnie śledził. Miałem wrażenie, że nie jestem tu sam. A raczej byłem. Bo raczej nikt o zdrowych zmysłach nie biega po lesie w sobotę przed piątą rano. Tylko ja tak robiłem. Ona zawsze śmiała się z tych moich porannych treningów. Mówiła, żebym, zamiast biegać na zimnie, został z nią w ciepłym łóżku. Prosiła, bym był blisko niej. Nie chciała budzić się sama. Panikowała, nawet kiedy byłem w kuchni i przygotowywałem śniadanie. Bo gdy budziła się, chciała mieć kogoś obok siebie. Dlaczego taka była? Ponieważ ktoś bardzo ją skrzywdził. Bała się zostawać sama.
Ucieczka od rzeczywistości. Bieganie sprawiało, że byłem jak w transie. Wyłączałem się i biegłem przed siebie. Zawsze tą samą trasą, zawsze kończyłem bieg na tej polanie. Zatrzymałem się i patrzyłem na to niezaprzeczalnie piękne miejsce. Zarówno z lewej strony, jak i z prawej, znajdował się las, a między nim rosło jakieś zboże. Na środku łąki znajdowała się wydeptana dróżka, prowadząca donikąd. W przenośni i dosłownie...

***

Kiedy wróciłem do domu po treningu, poczułem, jakby ktoś grzebał w moich rzeczach. W salonie, gdzie zwykle panował porządek, na podłodze walały się porozrzucane gazety, ubrania, a nawet dyplomy za wygrane konkursy. Kto porozrzucał moje rzeczy? Czy ktoś włamał się do mojego mieszkania? W mojej głowie pojawiło się wiele pytań, na które niestety nie znałem odpowiedzi. Nagle przeraziłem się bardzo, bo ujrzałem jakiś cień nadchodzący z sypialni... Podszedłem bliżej i ujrzałem... kota. Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdyż nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miał jakiekolwiek zwierzę, a o kocie już nie wspominając. Poza tym należę do tych, co wolą psy:
-Co tu robisz, malutki?-wziąłem na ręce puszystego kociaka.
Maluch zaczął mruczeć pod wpływem mojego dotyku, ale nagle najeżyła mu się sierść. Kociak wpatrywał się w jakiś punkt za moimi plecami i zaczął wbijać swoje malutkie pazury w moją rękę. Bolało, nie powiem. Dlatego właśnie postawiłem zwierzaka na podłogę, a on uciekł na balkon.
Balkon. Był otwarty. Jakim cudem? Skoro byłem na wyjeździe przez kilka ostatnich dni, nie mogłem zostawić go otwartego. Ktoś musiał się włamać, na pewno... Innej opcji nie ma. Może to właśnie ten złodziej czegoś szukał w moich rzeczach? I dlaczego zostawił mi kota? Już miałem wstać po telefon, żeby zadzwonić po policję, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi mojego mieszkania. Nie patrząc, kto mnie odwiedził, otworzyłem drzwi. Miałem przeczucie, kto postanowił mnie odwiedzić:
-Cześć Gregor!
Nie myliłem się, zanim zdążyłem do końca otworzyć drzwi, już usłyszałem jej głos.
-Witaj Karino!- powiedziałem nadzwyczaj radośnie. Nie będę ukrywał, polubiłem ją i chciałem spotykać się z nią regularnie. Wyprzedzając pytania, nie, nie zakochałem się w niej. Chyba. Ostatnio moje kontakty z płcią przeciwną są bardzo ograniczone i rzadkie. Nie jestem jednym z tych, co mają na boku jakieś panienki. Z doświadczenia wiem, że niektórzy moi koledzy z branży, nie przejmując się żonami czy dziewczynami, zabawiają się w klubach z pierwszymi lepszymi. No cóż, każdy inaczej:
-Witaj Gregor! Pomyślałam, że wpadnę na chwilkę, bo szczerze mówiąc, nie mam nic do roboty w domu. A lepiej pogadać z kimś niż bezmyślnie gapić się w telewizor samemu, prawda?
-Jasne, siadaj proszę- ręką wskazałem na kanapę.
Karina usiadła, a ja zaproponowałem jej coś do picia. Po chwili postawiłem na stoliku dwa kubki z gorzką herbatą. Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę milcząc, patrzyliśmy sobie w oczy.
-Powiedz mi o swoich problemach- Karina zaskoczyła mnie tymi słowami.
-Nie mam żadnych problemów, Karino.
-Gdybym nie znała Cię tak długo, może bym uwierzyła.
-Przecież mnie nie znasz.
Dziewczyna nagle wstała i zbliżyła się do mnie.
-Nie kłam.
Jej głos brzmiał inaczej. Jak syk węża.
Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.
Karina miała na sobie czarną sukienkę sięgającą do kolan. Jej długie, ciemnobrązowe loki opadały luźno. Największą uwagę poświęciłem jej oczom. Były inne. Pełne nienawiści.
-Nie kłamię, Karino.
Nagle jej ręce powędrowały do mojej szyi. Zacząłem kaszleć, traciłem oddech. Dusiła mnie. Po chwili nastała ciemność...

Zerwałem się z krzykiem, przy okazji zrzucając lampę z szafki nocnej, stojącej obok mojego łóżka. Nie mogłem się uspokoić, chodziłem po pokoju, nerwowo oddychając. Podszedłem do okna i splotłem ręce na swoim karku. Postacią z moich koszmarów była Karina... Nie. Potrząsnąłem głową z niedowierzaniem. To tylko głupi sen:
-Gregor, czy ty zwariowałeś?
Podskoczyłem nagle.
-Michael? Co ty tu robisz? Dlaczego jesteś w moim mieszkaniu?!- krzyknąłem panikując.
Hayboeck popatrzył na mnie jak na idiotę.
-Jesteśmy w hotelu. W Trondheim. Z tego, co wiem, to mieszkasz w Innsbrucku, a nie tu.
-Aaa ale...
-Gregor, potrzebujesz pomocy.
-Nie!
-Tak, posłuchaj, to nie jest normalne. Od pewnego czasu nie jesteś sobą. Zachowujesz się jakbyś żył w dwóch, innych światach. Wiem, że to, co się stało, zostawiło ślad na twojej psychice, ale musisz żyć dalej. Musisz być silny.
-Co ty możesz o tym wiedzieć?!
-Co ja mogę o tym wiedzieć?! Myślisz, że mnie nie zabolała utrata kogoś, z kim spędziłem całe swoje dzieciństwo?!
Spojrzałem w oczy blondyna, widziałem w nich zdenerwowanie i ból. Zwykle opanowany Michael wybuchnął. Pewna granica została złamana.
-Nie wiesz co czułem, kiedy widziałem ją w szpitalu i wiedziałem, że już nie przeżyje. Nie wiesz! Dla ciebie była tylko jedną z wielu, a dla mnie...
-Kim dla ciebie była? No kim?!
-Kimś bardzo ważnym.
-Kochałeś ją?-spytałem załamanym głosem.
-Po przyjacielsku- Hayboeck pospiesznie odwrócił wzrok.
-Nie kłam! Wiem, że ją kochałeś! To ty ją zabiłeś!- stan, w którym się obecnie znajdowałem, przypominał obłęd. Chwyciłem wazon stojący na nocnej szafce. Trzeba to zakończyć...

***

Zapukałem do drzwi, Thomas mówił, że mogę wpadać, kiedy chcę. Cisza. Już chciałem odejść, ale nagle usłyszałem charakterystyczny trzask zamka. Drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazała się jakaś dziewczyna, trzymająca malutką Lily na rękach. O dziwo nie była to Kristina, ówczesna partnerka Morgiego. Tajemnicza nieznajoma patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Chrząknąłem znacząco:
-Zastałem Thomasa? Chyba że pomyliłem mieszkania- próbowałem zażartować.
Dziewczyna patrzyła prosto w moje oczy, wyglądała na speszoną:
-Pan Morgenstern obecnie jest poza domem, poszedł na spotkanie. Czy mam mu coś przekazać?- brunetka wyrecytowała, zapewne wcześniej wyuczoną, formułkę i zaczęła nerwowo podrygiwać.
-Tak, możesz mu powiedzieć, że tu byłem. Powiedz, że Gregor tu był. Będzie wiedział o kogo chodzi.
Położyłem swoją rękę na framugę drzwi do domu Morgiego. Dziewczyna zestresowała się jeszcze bardziej. Nerwowo przełknęła ślinę. Spodobałem jej się. Ona mi zresztą też.
-Coś jeszcze?- spytała.
-Może...- w pół słowa przerwał mi mój telefon.
Zakląłem w duchu. Czemu to cholerstwo musiało zadzwonić akurat teraz? Kątem oka zauważyłem, że brunetka odetchnęła z ulgą.
Nagle Lily zaczęła płakać, dziewczyna próbowała ją uspokoić, ale jej starania niestety szły na marne. Odebrałem telefon i rozmawiając, robiłem głupie miny do córeczki mojego przyjaciela. Po kilku chwilach podziałało. Dziewczynka, zamiast płakać, śmiała się. Gdy skończyłem rozmowę, popatrzyłem znacząco na opiekunkę małej Lily:
-Może to ja powinienem zmienić zawód i zamiast skakać, zajmować się dziećmi?- zaśmiałem się.
-W życiu warto spróbować wszystkiego- uśmiechnęła się do mnie.
-A czy jest coś, czego ty chciałabyś spróbować?
-Hmm... Jasne, jest wiele takich rzeczy. Jednym z moich marze...- z wnętrza domu zaczęły dobiegać jakieś odgłosy.- Przepraszam, muszę wracać do kuchni. Miło się z panem rozmawiało. Do widzenia- nie pozwoliła mi nawet się pożegnać i zatrzasnęła z hukiem drzwi. Czyli tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie...

***

Siedząc na tarasie, z pustym spojrzeniem niewyrażającym żadnych emocji, podziwiałem okolicę. W ręce trzymałem czarny, nowoczesny wazon. Mokry wazon. W tej właśnie chwili nie czułem nic. Pustka. Zero żadnych uczuć. Miłość, nienawiść, poczucie winy. Nie. Michael leżał nieprzytomny na moim łóżku. Ostatnia podróż, przyjacielu. Popatrzyłem ze zdziwieniem na swoje spodnie. Z wazonu kapały na nie krople świeżej krwi. Wstałem i poszedłem podziwiać swoje dzieło. Nachyliłem się i dotknąłem twarzy blondyna. Była zimna jak lód. Jak ten lód, który palił moją skórę, kiedy upadałem na skoczni. Z obrzydzeniem cofnąłem dłoń. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Zamarłem:
-Pp... Proszę!
Po chwili Stefan Kraft przekroczył drzwi do pokoju, który dzieliłem wspólnie z Haybockiem. Michael pokłócił się z przyjacielem, dlatego wolał mieć mnie jako współlokatora, chociaż na ten weekend. Czułem, jak krew odpłynęła mi z twarzy. Kraft jest najlepszym przyjacielem Haybocka... Przecież jak on go zobaczy...
-Gregor, trening zaczyna się za pięć minut. Ruszaj się, bo i tak masz już przechlapane u Kuttina.
Kraft nawet nie spojrzał w kierunku mojego łóżka. Albo udał, że nie widzi swojego przyjaciela leżącego całego we krwi...
-Idę. Już idę.
Pospiesznie ubrałem dres i wyszedłem zakluczając za sobą drzwi.
Na treningu byłem zdziwiony. Wszyscy normalnie rozmawiali. Dlaczego nie pytali co z Haybockiem? Dlaczego nie chcieli wiedzieć, gdzie on jest? I w jakim stanie?
Po jakiejś godzinie skończyłyśmy i trener pozwolił nam zająć się swoimi sprawami. Kiedy szukałem klucza, zagadał mnie Fettner, który akurat przechodził koło mnie:
-Nie jesteś samotny w pojedynkę? Zawsze masz pokój z kimś, a teraz nie...

***

(TAK, JA JESZCZE ŻYJĘ)
Nic nie mówię, nie ma po co. Usprawiedliwiać się ani tłumaczyć też nie będę, bo tylko wyjdę na idiotkę. Egzaminy gimnazjalne zbliżają się nieubłagalnie (w sumie to we wrześniu myślałam, że będę się do nich uczyć, a teraz mamy prawie kwiecień, a ja nawet nie zaczęłam). Bardziej skupiłam się na nauce języka niemieckiego (jakoś muszę się dogadać z ulubionymi skoczkami haha) i efekty już są.
Po przeczytaniu tego tworu powyżej (trochę schizowe mi to wyszło, wybaczcie), obawiam się, że możecie zastanawiać się czy z moim zdrowiem psychicznym wszystko w porządku. Tak, wszystko w porządku (jak się pogorszy to dam znać). 
Nie będę mówić kiedy następny rozdział (wtedy mówiłam, że będzie za dwa tygodnie, a jest po ponad 3 miesiącach...).
Planuję też zacząć tłumaczyć to ff na angielski i publikować na Wattpadzie, prolog już gotowy (możecie zajrzeć na mojego Wattpada, @luvmyskijumping)
Co do Waszych opowiadań... Po egzaminach będę starała się wszystko (albo chociaż większość nadrobić) :)
Do napisania,
Marta x

PS Dziękuję za prawie 1100 wyświetleń poprzedniego rozdziału! Jesteście wielcy! <3










niedziela, 20 grudnia 2015

#1


Tam gdzie właśnie się udawałem, nie było kolorów, wszystko było czarno-białe. Świat, w którym nie istnieje coś takiego jak szczęście. Z lekkim wahaniem postawiłem pierwszy krok. Pierwszy krok do zapomnienia...

***



To wszystko Twoja wina. Twoja wina...


Budzę się zlany potem. Przyśpieszone tętno, trudno mi złapać oddech. Kolejny raz. Kolejna noc, podczas której nie było mi dane spać spokojnie. Znów obudziły mnie te głosy, znów widziałem to wszystko.

Nie wybaczę Ci tego, Gregor...


I znowu ona. Kim jesteś? Dlaczego mnie nękasz? Wstaje i idę do kuchni napić się wody, by ochłonąć. Co noc ją widzę. Czego ode mnie chce? Czego chce ode mnie postać nękająca mnie w moich co nocnych koszmarach? Postać tajemnicza, zawsze stoi obrócona, nigdy nie widziałem jej twarzy. Ubrana w czarną sukienkę sięgająca jej do kolan. Jej głos jest jak syk węża, syczy do mnie co noc te same słowa:

Twoja wina...

Wszyscy radzą mi, żebym się leczył. Nie. Nie ma takiej potrzeby. Jestem zdrowym człowiekiem, który po prostu czasem miewa złe sny. To jeszcze nie powód, by się leczyć.

***

Samochód znanej, austriackiej firmy przeprowadzkowej stał pod moim blokiem, gdy wracałem do domu. Sezon się skończył, trochę czasu, żeby odpocząć i zregenerować siły. Wchodząc do klatki schodowej, zobaczyłem kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziałem. Kobieta niosła pudła do mieszkania obok mnie. Nie widziałem jej twarzy, nie odwróciła się:
-Pomóc pani?
Kiedy zaoferowałem swoja pomoc, brunetka z hukiem upuściła karton na podłogę.
-Przepraszam.
Wyszeptała i wbiegła do swojego mieszkania, trzaskając drzwiami. Zdziwiony, podniosłem karton i zadzwoniłem do drzwi. Nic. Drugi raz. Tez nic. Trzymając karton jedna ręką, zacząłem pukać albo i walić, do jej drzwi:
-Proszę pani! Pani pudełko!
Dalej nic, zero reakcji. Stałem chwile przy wejściu do jej mieszkania, jednak straciwszy cierpliwość, postawiłem pudło pod jej drzwiami. Wróciłem do siebie. Zacząłem rozpakowywać swoje bagaże, koniecznie muszę zrobić pranie. Wiadomo, że po sezonie wypadałoby, żeby wszystkie ubrania były czyste. Skończywszy, postanowiłem odpocząć i w ramach odpoczynku pooglądać telewizję. Skakałem po kanałach, jak zwykle nic ciekawego nie leci. Co ciekawe podczas zawodów lub gdy nie mam czasu, wtedy zawsze puszczają jakiś ciekawy film czy program. Zawsze to samo. Zrobiłem się głodny, wiec postanowiłem udać się do kuchni i zrobić sobie cos do jedzenia. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Podskoczyłem, kompletnie się tego nie spodziewałem. Popatrzyłem przez wizjer, jednak nikogo tam nie było. Mimo wszystko otworzyłem drzwi. Ku mojemu zaskoczeniu, stała tam jakaś kobieta.

Rozwiane brązowe loki otulały jej piękna twarz...

Zignorowałem szept dochodzący ze wnętrza mojej podświadomości:
-Jestem pana nowa sąsiadka, nazywam się Karina Kastner, mieszkam tuż obok.
-Wzięła pani to pudło spod drzwi?
Brunetka zdziwiła się:
-Jakie pudło?
-Szary karton, wypadło pani, gdy wnosiła je pani do góry...
-Nie przypominam sobie... Zresztą nieważne, wszystkie rzeczy są już w moim mieszkaniu. Chciałam się przywitać, przyniosłam ciasto- podała mi kartonik obwiązany różowa wstążka.
-Proszę wejść, Karino.

Karino.

-Zapraszam do kuchni, na końcu korytarza- wskazałem jej, gdzie ma iść.- Usiądź. Masz ochotę na cos do picia?
-Jeśli to nie problem napiłabym się herbaty- powiedziała cicho.
-W takim razie herbata dwa razy- próbowałem zażartować.
Po chwili postawiłem dwa kubki na stole i dosiadłem się do mojego niespodziewanego gościa.
-Nazywam się Gregor.
-Miło mi cię poznać, Gregor.
-Mi ciebie również, Karino.
Kiedy na nią patrzyłem, słyszałem w głowie więcej szeptów niż zazwyczaj. Było ich więcej i powtarzane były z większa częstotliwością. Jedno słowo:

Karino.

Brunetka patrzyła na mnie pytająco:
-Przepraszam, czy mogłabyś powtórzyć pytanie? Zamyśliłem się...
-Pewnie!- powiedziała wesoło- Czym się zajmujesz? Masz jakieś zainteresowania?
-Jestem skoczkiem narciarskim. Interesuje się sportem, muzyka, Lubie tez czytać dobre książki.
Karina pokiwała głowa z uznaniem.
-A czy jest cos, czego nie lubisz?
-Nie lubię gotować.
-To się śmiesznie składa, bo ja uwielbiam- uśmiechnęła się serdecznie.
-Co jeszcze uwielbiasz?-upiłem łyka herbaty. Ałć, gorąca.
-Wiele rzeczy... Między innymi podróże i branie udziału w różnych festiwalach.
-Jakich?
-Muzycznych. Uwielbiam koncerty.

Karino...

-Dosyć...-szepnąłem do siebie z irytacją.
-Dosyć czego?-brunetka podnosząc brwi do góry, ukazała mi swoje zdziwienie.
-Dosyć picia herbaty bez ciasta, oczywiście.
Chwilami miałem wrażenie, że tracę kontakt z rzeczywistością. Wydawało mi się, że jestem gdzieś indziej. Czułem się, jakbym odpływał...
Pokroiłem ciasto i postawiłem przed dziewczyna talerz ze słodkością:
-Czekoladowe to moje ulubione- stwierdziła, jedząc swoja porcje.
-Ja też je uwielbiam- przytaknąłem.-opowiedz mi więcej o tych festiwalach.
-Wiec tak, na początku stycznia przeglądam line-upy różnych europejskich festiwali i wybieram najlepsze. Całe wakacje podróżuje i odwiedzam różne kraje. Swoja podróż zaczynam od Polski, a kończę na Niemczech. Nieprzerwanie od 4 lat.
-Ciekawe... Ja również dużo podróżuje, ale to niestety w większości służbowo.
-Ależ to wspaniałe!-nagle dziewczyna posmutniała.- Już po dwudziestej. Muszę się zbierać.
-Przecież jeszcze wcześnie, zostań jeszcze chwile. Miło mi się z tobą rozmawia.
-Chciałabym, ale niestety nie mogę. Przyjdę jutro, jeśli nie masz nic przeciwko.
Pokiwałem tylko głowa i odprowadziłem ja do drzwi. Tak właśnie zaczęła się nasza znajomość...
Kiedy chciałem posprzątać talerze po naszej rozmowie, zdziwiłem się. Na talerzu Kariny leżał nietknięty kawałek ciasta czekoladowego. Przecież mówiła, że je uwielbia, a nawet go nie tknęła. Dziwna sprawa...

***

Szukam klucza do mojego hotelowego pokoju. Przekopałem już wszystkie kieszenie i nadal nic. Z irytacją zdjąłem kurtkę i rzuciłem ja na ziemie. Klucz był w spodniach:
-Czemu jesteś taki sfrustrowany?- Michael zaskoczył mnie swoim pytaniem.
-Po prostu nie moglem znaleźć klucza, ile można stać pod tymi cholernymi drzwiami.
-Trzymasz klucz w ręce, Gregor.
Popatrzyłem z niedowierzaniem na swoje dłonie. Rzeczywiście w prawej znajdował się ten cholerny klucz do pokoju. Byłem w szoku. Skąd on się tam wziął?
-Co się z tobą dzieje stary?
-Ze mną? Nic. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
-Nie wydaje mi się... Ostatnio zachowujesz się dziwnie. Wiem, że może niedawne wydarzenia zostawiły ślad na twojej psychice, ale musisz żyć dalej.
Zagotowało się we mnie ze złości:
-Skąd możesz wiedzieć co ja czuje? Nie zachowuj się, jakbyś znał mnie lepiej niż ja sam! Zostaw mnie w spokoju!- nawet nie wiedziałem kiedy, zacząłem szarpać blondyna za koszulkę.
Hayböck wyszarpał się i odchodząc, rzucił tylko:
-Potrzebujesz pomocy, Gregor.
W końcu wszedłem do swojego pokoju, cisnąłem kurtkę na podłogę i rzuciłem się na łóżko. Po chwili zasnąłem.
Następnego dnia udałem się na śniadanie w okropnym nastroju. Nie miałem ochoty na nic. Nie chciałem z nikim rozmawiać, bo każda rozmowa sprowadzała się do jednej i tej samej rzeczy. Do współczucia. Nie wiem, co kierowało ludźmi, kiedy tylko ledwo zacząłem z nimi rozmawiać, oni już zaczęli mi współczuć. Nie zawsze wyrażali to słowami, czasem widziałem to w ich oczach. To prawda, że oczy są zwierciadłem duszy. Można z nich wyczytać wszystko. Można zauważyć w nich smutek albo szczęście. Dlatego mówią, że człowiek zakochuje się w oczach drugiej osoby. Bo właśnie one przez całe życie, pozostają takie same. W młodości, promienne, ciekawe świata i pełnie iskier. Czasem jednak pojawia się wydarzenie, które gasi te iskry już na zawsze. Doprowadza do tego, ze zawsze w spojrzeniu danej osoby będzie widoczny pewien cień. Tak tez było w moim przypadku. Przypomniałem sobie, jakie ona miała... Nie miała, nadal ma oczy pełne właśnie tych iskier, których mi brakuje. Duże, brązowe oczy, otulone gromada gęstych rzęs. Najpiękniejsze, jakie dane było mi widzieć. To właśnie w nich się zakochałem...

Siedziałem w hotelowej stołówce i odrywałem kawałki z mojego croissanta, kiedy niespodziewanie naprzeciwko mnie usiadł trener:
-Gregor, musimy porozmawiać.
-O czym?- rzuciłem pozbawionym wszelkich emocji głosem
-O twoim zachowaniu i...
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo nie.
-Nie akceptuje takiej odpowiedzi. Masz z kimś porozmawiać, rozumiesz?! Nie może być tak, jak jest teraz! Ciągle zachowujesz się jakbyś żył w innym świecie!
Oj trenerze, gdybyś tylko wiedział...
-To tylko takie wrażenie, Heinz- upiłem łyka herbaty.
-Może i tak, ale nie tylko ja tak myślę. Spytaj Michaela, Stefana czy Andreasa, wszyscy oni widza, że zachowujesz się jakoś inaczej. Jeśli nie pójdziesz na rozmowę z jakimś psychologiem, to wtedy nie będziesz jeździł na zawody. Koniec kropka.
Poczułem w sobie narastająca fale gniewu, mięśnie w moim ciele spięły się pod wpływem negatywnych emocji, a na dodatek ścisnąłem z całej siły filiżankę, która właśnie trzymałem:
-Chyba trener żartuje.
-Nie, jestem zupełnie poważny. W takich kwestiach nie ma żartów. Albo sesje z psychologiem, albo zawody. Postanowione.
Trener wstał, a ja niewiedząc kiedy, wstałem i cisnąłem w niego naczyniem z herbatą. Ludzie zaczęli się patrzeć, a ja wybuchłem:
-Jak trener może tak robić?- krzyczałem na niego.- Zawody pomagają mi zapomnieć, a ty chcesz odebrać mi jedyna rzecz, która choć trochę wypełnia pustkę po niej! Chcesz mnie dobić? Skoro tak to nawet już ci się udało.
Skończywszy swój monolog, odszedłem i nawet nie zainteresowałem się tym, że kawałek porcelany wbił się w ramie Heinza. Wróciłem do pokoju i znów zacząłem wspominać...

***

Dzisiejszy wieczór miał być wyjątkowy dla nas obojga, dziś wszystko miało ulec zmianie na lepsze. Dziś planowałem zrobić cos, co chciałem uczynić już od jakiegoś czasu. Zabrałem ja na przedstawienie do teatru, a potem do pewnej wiedeńskiej, eleganckiej restauracji. Zarezerwowałem dwuosobowy stolik w miejscu, z którego można było podziwiać panoramę Wiednia nocą. Coś wspaniałego. Zapalone świeczki ustawione na stole dodawały wystrojowi pokoju romantyzmu, ale przecież właśnie o to chodziło. Kiedy brunetka zdjęła swój czerwony płaszcz, po raz kolejny ujrzałem ja w tej pięknej małej czarnej. Sukienka ta opinała jej zgrabna sylwetkę i idealnie pasowała do jej ust pomalowanych czerwona szminka. Dziewczyna była niezaprzeczalnie piękna. Kiedy podano kolacje, zasiedliśmy do stołu. Jako iż zbliżały się święta, z głośników puszczono nam piękne, świąteczne piosenki Franka Sinatry idealnie wtapiające się w cały nastrój. Po zjedzeniu zdecydowałem, że nadszedł ten czas. Podszedłem do jej krzesła i uklęknąłem z czerwonym pudełkiem w rękach:
-Wyjdziesz za mnie?


***

Hejo!
Jest i pierwszy rozdział! 
Na początku chciałam serdecznie podziękować za komentarze pod prologiem! Nawet nie przypuszczałam, że będzie pod nim tyle pozytywnych komentarzy! Dziękuję! :*
 Z pierwszego rozdziału jestem nawet zadowolona, większość rzeczy udało mi się w nim opisać tak, jak to sobie wyobrażałam. Jak może zauważyliście, styl pisania różni się od tego, który stosowałam w poprzednich opowiadaniach. Tutaj rzeczywistość przeplata się z przeszłością i... A nie będę spojlerować, dowiecie się w swoim czasie ;)
Zaczęłam nadrabiać zaległości na Waszych blogach, teraz w przerwie świątecznej, będę mieć więcej czasu, a co za tym idzie, będę miała możliwość nadrobienia pozostałych zaległości ;)
Co sądzicie o jedynce? Komentujcie!
Do napisania za jakieś 2 tygodnie! x

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

PS Dziękuję mojemu indywidualnemu słownikowi xD







niedziela, 6 grudnia 2015

Prolog

Jak bardzo ci jej brakuje?
Ona wciąż jest ze mną.
Stoi pośród sosen w lesie nieopodal Twojego domu?
Nie sosen, jodeł.
Jak wygląda?
Tak jak kiedyś.
Niemożliwe.
Możliwe.
Dokąd zmierza nasza rozmowa?
Do tego, że znów będziesz mi wmawiać coś, co nie miało miejsca.
Musisz się z tym pogodzić.
Nic nie muszę.
Może po prostu nie chcesz tego zrozumieć?
Nie muszę nic rozumieć, nic się nie stało.
Stało.
Nie.
Gregor, chłopie weź się w garść!
Wstaję i wychodzę. Nie będę dłużej słuchał tych kłamstw.

Rozwiane brązowe loki otulały jej piękną twarz. Tańcząc i śmiejąc się mówiła do mnie. Widziałem, że mówiła... Ale...Nie słyszałem jej głosu. Mów głośniej Karina! Chcę cię usłyszeć! Karina! Proszę Cię! Uważaj na tą przepaść, Karina! Zatrzymaj się! Jesteś na drodze do zapomnienia. Zawróć.

***
Szykowałam się na ten moment już od pewnego czasu. Wracam do pisania. Marzy mi się, żeby ten blog był takim "wielkim powrotem". Czy będzie wielki, to już wy musicie ocenić.
Zaczynam jednak od nowa. Nie usunę poprzednich blogów, może kiedyś je dokończę nawet, zobaczymy. Teraz coś nowego, o kimś, kto jeszcze nie był bohaterem moich opowiadań. 
Wasze blogi postaram się jak najszybciej nadrobić, jednak nie wiem ile mi to zajmie. Postaram się też komentować na bieżąco wasze opowiadania.
Mam też nadzieję, że wyrazicie w komentarzach swoje zdanie o prologu nowego opowiadania.
Do napisania,
Marta x