piątek, 27 maja 2016

#3

I to właśnie wtedy mnie uszczęśliwiałaś. Pojawiłaś się w moim życiu tak nagle. Sprawiłaś, że wreszcie poznałem co to szczęście...

***
Kiedy zasypiamy, nigdy nie możemy być pewni, ze następnego dnia się obudzimy. Co jeśli śmierć okryje nas swoim płaszczem właśnie w nocy, gdy będziemy spali? Nigdy nikt nie da nam gwarancji, że dożyjemy następnego dnia. Nie ma takiego prawa. Przeznaczenie? Każdy ma swoje, każda pojedyncza decyzja ma wpływ na dalsze losy człowieka. Jakie jest moje przeznaczenie? Codziennie zadaję sobie to pytanie. Niestety, odpowiedzi na nie poznałem. I prawdopodobnie nie poznam.
Po wydarzeniach z polany co noc prosiłem o to samo. Nie wiem nawet kogo, błagałem sam siebie.

Prosiłem o to, by nigdy więcej się nie obudzić.

Nie chciałem żyć, bo bez niej moje życie nie miało żadnego sensu. Nie oszukujmy się, nadal nie ma. Po prostu wmawiam sobie, że jest lepiej.
Siedziałem na balkonie, na szklanym stoliku obok mnie stała ciepła kawa parująca na mrozie. Przez dłuższą chwilę w zamyśleniu podziwiałem krajobraz, który pokryty był mgłą. Mgła. Tak właściwie to większość moich wspomnień jest nią okryta. Nawet jeśli wydaje mi się, że wszystko dokładnie pamiętam, to tak naprawdę jest inaczej. Nie pamiętam jej uśmiechu, jej głos w moich wyobrażeniach nie jest taki, jaki był naprawdę. Ruchy są jakieś inne. Zapach róż, który drażnił moje nozdrza, gdy leżała wtulona we mnie, ulotnił się. Wszystko się ulotniło. Czas sprawił, że zaczynałem zapominać, coś czego zapomnieć nie chciałem. Przeklinałem go. Doprowadzał mnie do obłędu. Ludzie mówili mi, że czas leczy rany. Że będzie lepiej, że z czasem mi przejdzie.

Nie.

Minęły 3 lata, a ja nadal... Nadal co?

Nadal łudziłem się, że kiedyś znów ją zobaczę. Wmawiałem sobie, że znowu ją zobaczę, przytulę, poczuję jej zapach.

Kawa się skończyła, pora szykować się do wyjścia na trening. Nagle poczułem powiew zimnego wiatru. Wzdrygnąłem się tylko. Wstałem i poczułem coś dziwnego.

Czułem, jakby ktoś położył mi rękę na ramieniu.

Ale... Kubek z hukiem rozbił się na podłodze. To uczucie znowu wróciło. Czułem czyjąś obecność, chociaż mieszkałem sam. Odwróciłem się i spojrzałem w okno. Zauważyłem tam jakiś cień, który przemknął mi przed oczami. Jak gepard. Przypomniałem sobie film dokumentalny, który w niedalekiej przeszłości obejrzałem. Było tam jedno zdanie, które bardzo dobrze zapamiętałem.

Drapieżnik zawsze upatruje sobie ofiarę słabszą od siebie, gdyż ma pewność, że wygra. Ofiara będzie jak trofeum, które po prostu zje. On sam kiedy zgłodnieje, ponownie wyruszy na łowy.

Zawsze wybiera ofiarę słabszą od siebie. Tak jest. Przecież nawet taki gepard nie miałby szans pokonać słonia, który kilkakrotnie przewyższa go rozmiarem. Mógłby jedynie próbować, a pewne jest to, że przegra. Tak samo jest z ludźmi. Ludzie są tacy jak zwierzęta. Nie oszukujmy się. Po jej odejściu przez pewien czas byłem zniesmaczony swoją postawą, miałem ogromne poczucie winy, Nie powinienem był jej tak traktować. A teraz? Potrzeba tego wszystkiego wróciła. Pora wyruszyć na łowy...

***

Kiedy otworzyłem czerwone drzwi do szatni, moim oczom ukazało się puste pomieszczenie. Spojrzałem na zegarek, Spóźniłem się. Koledzy z drużyny już od jakiś 15 minut ćwiczą na sali. Nie spiesząc się, przebrałem się w dres i wbiegłem na salę. Wszyscy skoczkowie stali tyłem do mnie i uważnie słuchali rad trenera. Manuel jest, Stefan. Andreas, a obok niego Thomas. Zaraz, zaraz. Obok Dietharta stał... Michael? Przecież tylko on w naszej kadrze ma takie włosy. Ale... Ale przecież Michael nie ż... Przecież on leżał na moim łóżku, we krwi... Nie wierzę... Z zamyślenia wyrwał mnie głos Heinza:
-Widzę, że pan Schlierenzauer wreszcie raczył zaszczycić nas swoją obecnością. Witam Waszą Wysokość- Kuttin dygnął ironicznie.- Jakieś słowo wyjaśnienia?
-Korki były.
-Korki... Ciekawe. Jakoś żaden z twoich kolegów nie spóźnił się, choć zwykle jeździcie tą samą trasą. Nie sądzisz, że gdyby rzeczywiście drogi były nie przejezdne, to również oni nie przyjechaliby na czas?
-Trenerze, daj spokój.
-Nie, Gregor. To już kolejny raz, taka sytuacja zdarza się któryś raz z rzędu. Odnoszę wrażenie, że lekceważysz mnie, swoich kolegów z drużyny, a przede wszystkim skoki. Tak nie może być.
-Przepraszam- rzuciłem głosem pozbawionym wszelkich emocji.
Tak właściwie, jak to jest? Przepraszałem, choć niczego nie żałowałem. Zwykle jest tak, że przepraszamy tylko po to, aby ktoś się odczepił. Nie robimy tego szczerze. Właśnie to jest największy błąd. Lepiej nie powiedzieć nic, niżeli zrobić to nieszczerze. Lepiej milczeć. Naprawdę.
-Wiesz co? W dupie mam to twoje przepraszam! Nie mam zamiaru dłużej tolerować twojego błaznowania, znieważania. Mam dosyć twojego zachowania! Z ogromną przykrością informuję cię, iż na jakiś czas wylatujesz z kadry- trener był wściekły, dawno nie widziałem go w takim stanie.
-Skoro tak...-zerknąłem w bok. Michael patrzył na mnie z politowaniem. On wiedział, Zaraz, jak wiedział. Nie... Podszedłem do niego i przytuliłem:
-Boże, Michi. Ty żyjesz...

***

-On ostatnio jest jakiś dziwny, nie zachowuje się normalnie- stwierdził Kraft, wkładając do ust solonego paluszka.
-Masz rację, od kiedy wszystko się posypało?- Manuel Fettner rozejrzał się po szatni. W pomieszczeniu brakowało jednej osoby. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Kadra austriacka bez swojej największej gwiazdy. Tego, który od początku swojej kariery był w światowej czołówce. Rekordzista, mistrz, idol. Obecnie wyniszczony psychicznie, zarazem chory, wrak człowieka. To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być pięknie na zawsze. On nie miał tak skończyć. Miał wygrywać ciągle, podczas całej swojej kariery, Ludzie zastanawiali się, co stało się z wielkim mistrzem Schlierenzauerem?
-Mówcie co chcecie, on nie myśli, że jesteście martwi. O mnie tak pomyślał- wzdrygnął się Haybock.
Stefan zakrztusił się paluszkiem, którego właśnie jadł. Dostał ataku kaszlu, tak mocnego, że nie przeszło mu, dopóki Fettner nie dał mu napić się swojej wody. Poklepał go też po plecach.
-Co?
-Co, co. Dobrze słyszeliście. Gregor myślał, że jestem martwy. Przepraszał mnie za to co zrobił w Trondheim. A jak przecież dobrze wiecie w Norwegii mnie nie było, bo wtedy był ślub mojego brata, na którym wiadomo, być musiałem. Nie mógł mi nic zrobić.
-On zwariował- powiedział ozięble Kraft.
-Obaj wiecie dlaczego on teraz jest taki... Inny. Nienormalny. To wszystko zaczęło się po jej odejściu.
-No niby tak, ale...
-Nigdy nie wiesz co stałoby się z tobą, kiedy zabrakłoby Marisy, Stefan.

***

Widzę salę pełną ludzi, tańczących na parkiecie w rytm powolnej muzyki. Rozglądam się wokół i czuję zakłopotanie. Gdzie ona jest? Moja ukochana... Gdzie jesteś? Ktoś nagle poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłem się tylko i ujrzałem te oczy. Przepiękne brązowe, pełne iskier oczy. W nich zwykłem tonąć. Chciałem coś powiedzieć, jednak...Nagle moje ukochane oczy zaczęły przeistaczać się w czerwone, przerażające ślepia. Chciałem wyrwać się z uścisku tego monstrum, nie mogłem. Nie mogłem się ruszyć, oderwać, nic. Nagle monstrum położyło moje ręce na mojej szyi. Ścisnęło, oddychanie stało się trudnością. Monstrum rzekło do mnie tylko dwa słowa:
-Zemszczę się.

***

Dziewczyna stała w kuchni i przygotowała dla nas kolację. Lubiła gotować, dlatego to ona zajmowała się przygotowywaniem posiłków dla nas oraz dla tej tajemniczej osóbki, która już niedługo miała pojawić się w naszym życiu. 
-Pomóc ci, kochanie?- podniosłem oczy znad gazety i zwróciłem się do ukochanej.
-Nie musisz, dam sobie radę- uśmiechnęła się tylko.
Nagle na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Złapała się za brzuch i padła na podłogę.
Rzuciłem gazetę na stół i podbiegłem do niej. Kiedy już kucałem przy niej, spostrzegłem, że świeczka która stała na stole, przewróciła się. Stół stanął w płomieniach, a ja wziąłem ją na ręce. Chciałem uciec. Ogień jednak odciął mi wszelkie drogi ucieczki. Krzesła, dywan, szafka. Wszystkie te rzeczy były trawione przez ogień. Krzyczałem, nikt nie słyszał. Mieszkaliśmy na drugim piętrze, okno było otwarte. Wiatr rozwiewał firany, za chwilę i one staną w ogniu. Podjąłem już decyzję. Stałem na parapecie z ukochaną w swoich rękach. Krzew, miałem nadzieję, że choć trochę zamortyzuje on mój upadek. Nie było czasu. Oddychałem płytko. Musiałem to zrobić, już czułem jak ciepło ognia drażniło moją skórę. Złożyłem na jej ustach pocałunek. Ostatni? Raz, dwa, trzy...

***

-Chcesz wiedzieć skąd wzięła się ta blizna?-powiedziałem do Kariny, która siedziała w fotelu naprzeciwko i popijała kawę.
Brunetka pokiwała tylko głową. Podciągnąłem rękaw, pod którym ukrywałem tą skazę. Długa szrama, od nadgarstka do łokcia. Szpeciła mnie. To nie jedyna rzecz, która przypominała mi o tym, co się wtedy wydarzyło. Mimo wszystko ten uszczerbek fizyczny był mniejszy niżeli ten, który zostawił trwały ślad na mojej psychice. Chrząknąłem znacząco i zacząłem mówić:
-Był wieczór, siedziałem w domu, na balkonie. Nagle usłyszałem głośny krzyk dochodzący z mieszkania obok. Przeraziłem się i wstałem. Przez okno...
-Nie musisz kończyć, ja wszystko wiem.
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem.
-Skąd?
Pokręciła przecząco głową.
-Nie dowiesz się.
-Niemożliwe- przestraszyłem się tego.
Po chwili niezręcznej ciszy, nagle Karina wybuchnęła śmiechem:
-Tak naprawdę to nie wiem, ale nie. Nie chcę wiedzieć.
Przez dalszy czas udawałem że wszystko jest w porządku. Jednak jednego byłem pewny.
Kłamała.

***

Witam po kolejnej przerwie! Tak wiem, jestem okropna, ale wybaczcie, nie miałam weny, ani nic z tych rzeczy...
Byłam też w Monachium i Salzburgu, na wymianie.
Nie wspominam nawet o zaległościach na innych blogach, przepraszam za nie. Nadrobię. Obiecuję.
Jeśli pomimo wszystkiego nie zraziliście się do mojej skromnej osoby i tej historii, dziękuję <3 
Do napisania,
M.

PS Fragment o monstrum, napisałam, bo natchnął mnie do tego one shot Ewy, Quite Dreamer, którą na pewno znacie. Ewa dziękuję x








wtorek, 29 marca 2016

#2

Powiedziałaś mi jak mam żyć, gdy Ciebie już nie będzie. Kiedy na tym świecie nie będzie już kogoś, kogo tak bardzo kocham. Kogo śmiech potrafił wyciągnąć mnie z największego dołka. Znajdź sobie kogoś innego, mówiłaś. Niestety nie wykorzystam Twojej rady. Bo bez Ciebie, nie ma mnie...

***

Daj mi siłę...

Biegając po lesie, czułem się, jakby ktoś mnie śledził. Miałem wrażenie, że nie jestem tu sam. A raczej byłem. Bo raczej nikt o zdrowych zmysłach nie biega po lesie w sobotę przed piątą rano. Tylko ja tak robiłem. Ona zawsze śmiała się z tych moich porannych treningów. Mówiła, żebym, zamiast biegać na zimnie, został z nią w ciepłym łóżku. Prosiła, bym był blisko niej. Nie chciała budzić się sama. Panikowała, nawet kiedy byłem w kuchni i przygotowywałem śniadanie. Bo gdy budziła się, chciała mieć kogoś obok siebie. Dlaczego taka była? Ponieważ ktoś bardzo ją skrzywdził. Bała się zostawać sama.
Ucieczka od rzeczywistości. Bieganie sprawiało, że byłem jak w transie. Wyłączałem się i biegłem przed siebie. Zawsze tą samą trasą, zawsze kończyłem bieg na tej polanie. Zatrzymałem się i patrzyłem na to niezaprzeczalnie piękne miejsce. Zarówno z lewej strony, jak i z prawej, znajdował się las, a między nim rosło jakieś zboże. Na środku łąki znajdowała się wydeptana dróżka, prowadząca donikąd. W przenośni i dosłownie...

***

Kiedy wróciłem do domu po treningu, poczułem, jakby ktoś grzebał w moich rzeczach. W salonie, gdzie zwykle panował porządek, na podłodze walały się porozrzucane gazety, ubrania, a nawet dyplomy za wygrane konkursy. Kto porozrzucał moje rzeczy? Czy ktoś włamał się do mojego mieszkania? W mojej głowie pojawiło się wiele pytań, na które niestety nie znałem odpowiedzi. Nagle przeraziłem się bardzo, bo ujrzałem jakiś cień nadchodzący z sypialni... Podszedłem bliżej i ujrzałem... kota. Zdziwiłem się jeszcze bardziej, gdyż nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miał jakiekolwiek zwierzę, a o kocie już nie wspominając. Poza tym należę do tych, co wolą psy:
-Co tu robisz, malutki?-wziąłem na ręce puszystego kociaka.
Maluch zaczął mruczeć pod wpływem mojego dotyku, ale nagle najeżyła mu się sierść. Kociak wpatrywał się w jakiś punkt za moimi plecami i zaczął wbijać swoje malutkie pazury w moją rękę. Bolało, nie powiem. Dlatego właśnie postawiłem zwierzaka na podłogę, a on uciekł na balkon.
Balkon. Był otwarty. Jakim cudem? Skoro byłem na wyjeździe przez kilka ostatnich dni, nie mogłem zostawić go otwartego. Ktoś musiał się włamać, na pewno... Innej opcji nie ma. Może to właśnie ten złodziej czegoś szukał w moich rzeczach? I dlaczego zostawił mi kota? Już miałem wstać po telefon, żeby zadzwonić po policję, ale nagle zadzwonił dzwonek do drzwi mojego mieszkania. Nie patrząc, kto mnie odwiedził, otworzyłem drzwi. Miałem przeczucie, kto postanowił mnie odwiedzić:
-Cześć Gregor!
Nie myliłem się, zanim zdążyłem do końca otworzyć drzwi, już usłyszałem jej głos.
-Witaj Karino!- powiedziałem nadzwyczaj radośnie. Nie będę ukrywał, polubiłem ją i chciałem spotykać się z nią regularnie. Wyprzedzając pytania, nie, nie zakochałem się w niej. Chyba. Ostatnio moje kontakty z płcią przeciwną są bardzo ograniczone i rzadkie. Nie jestem jednym z tych, co mają na boku jakieś panienki. Z doświadczenia wiem, że niektórzy moi koledzy z branży, nie przejmując się żonami czy dziewczynami, zabawiają się w klubach z pierwszymi lepszymi. No cóż, każdy inaczej:
-Witaj Gregor! Pomyślałam, że wpadnę na chwilkę, bo szczerze mówiąc, nie mam nic do roboty w domu. A lepiej pogadać z kimś niż bezmyślnie gapić się w telewizor samemu, prawda?
-Jasne, siadaj proszę- ręką wskazałem na kanapę.
Karina usiadła, a ja zaproponowałem jej coś do picia. Po chwili postawiłem na stoliku dwa kubki z gorzką herbatą. Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę milcząc, patrzyliśmy sobie w oczy.
-Powiedz mi o swoich problemach- Karina zaskoczyła mnie tymi słowami.
-Nie mam żadnych problemów, Karino.
-Gdybym nie znała Cię tak długo, może bym uwierzyła.
-Przecież mnie nie znasz.
Dziewczyna nagle wstała i zbliżyła się do mnie.
-Nie kłam.
Jej głos brzmiał inaczej. Jak syk węża.
Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.
Karina miała na sobie czarną sukienkę sięgającą do kolan. Jej długie, ciemnobrązowe loki opadały luźno. Największą uwagę poświęciłem jej oczom. Były inne. Pełne nienawiści.
-Nie kłamię, Karino.
Nagle jej ręce powędrowały do mojej szyi. Zacząłem kaszleć, traciłem oddech. Dusiła mnie. Po chwili nastała ciemność...

Zerwałem się z krzykiem, przy okazji zrzucając lampę z szafki nocnej, stojącej obok mojego łóżka. Nie mogłem się uspokoić, chodziłem po pokoju, nerwowo oddychając. Podszedłem do okna i splotłem ręce na swoim karku. Postacią z moich koszmarów była Karina... Nie. Potrząsnąłem głową z niedowierzaniem. To tylko głupi sen:
-Gregor, czy ty zwariowałeś?
Podskoczyłem nagle.
-Michael? Co ty tu robisz? Dlaczego jesteś w moim mieszkaniu?!- krzyknąłem panikując.
Hayboeck popatrzył na mnie jak na idiotę.
-Jesteśmy w hotelu. W Trondheim. Z tego, co wiem, to mieszkasz w Innsbrucku, a nie tu.
-Aaa ale...
-Gregor, potrzebujesz pomocy.
-Nie!
-Tak, posłuchaj, to nie jest normalne. Od pewnego czasu nie jesteś sobą. Zachowujesz się jakbyś żył w dwóch, innych światach. Wiem, że to, co się stało, zostawiło ślad na twojej psychice, ale musisz żyć dalej. Musisz być silny.
-Co ty możesz o tym wiedzieć?!
-Co ja mogę o tym wiedzieć?! Myślisz, że mnie nie zabolała utrata kogoś, z kim spędziłem całe swoje dzieciństwo?!
Spojrzałem w oczy blondyna, widziałem w nich zdenerwowanie i ból. Zwykle opanowany Michael wybuchnął. Pewna granica została złamana.
-Nie wiesz co czułem, kiedy widziałem ją w szpitalu i wiedziałem, że już nie przeżyje. Nie wiesz! Dla ciebie była tylko jedną z wielu, a dla mnie...
-Kim dla ciebie była? No kim?!
-Kimś bardzo ważnym.
-Kochałeś ją?-spytałem załamanym głosem.
-Po przyjacielsku- Hayboeck pospiesznie odwrócił wzrok.
-Nie kłam! Wiem, że ją kochałeś! To ty ją zabiłeś!- stan, w którym się obecnie znajdowałem, przypominał obłęd. Chwyciłem wazon stojący na nocnej szafce. Trzeba to zakończyć...

***

Zapukałem do drzwi, Thomas mówił, że mogę wpadać, kiedy chcę. Cisza. Już chciałem odejść, ale nagle usłyszałem charakterystyczny trzask zamka. Drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazała się jakaś dziewczyna, trzymająca malutką Lily na rękach. O dziwo nie była to Kristina, ówczesna partnerka Morgiego. Tajemnicza nieznajoma patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Chrząknąłem znacząco:
-Zastałem Thomasa? Chyba że pomyliłem mieszkania- próbowałem zażartować.
Dziewczyna patrzyła prosto w moje oczy, wyglądała na speszoną:
-Pan Morgenstern obecnie jest poza domem, poszedł na spotkanie. Czy mam mu coś przekazać?- brunetka wyrecytowała, zapewne wcześniej wyuczoną, formułkę i zaczęła nerwowo podrygiwać.
-Tak, możesz mu powiedzieć, że tu byłem. Powiedz, że Gregor tu był. Będzie wiedział o kogo chodzi.
Położyłem swoją rękę na framugę drzwi do domu Morgiego. Dziewczyna zestresowała się jeszcze bardziej. Nerwowo przełknęła ślinę. Spodobałem jej się. Ona mi zresztą też.
-Coś jeszcze?- spytała.
-Może...- w pół słowa przerwał mi mój telefon.
Zakląłem w duchu. Czemu to cholerstwo musiało zadzwonić akurat teraz? Kątem oka zauważyłem, że brunetka odetchnęła z ulgą.
Nagle Lily zaczęła płakać, dziewczyna próbowała ją uspokoić, ale jej starania niestety szły na marne. Odebrałem telefon i rozmawiając, robiłem głupie miny do córeczki mojego przyjaciela. Po kilku chwilach podziałało. Dziewczynka, zamiast płakać, śmiała się. Gdy skończyłem rozmowę, popatrzyłem znacząco na opiekunkę małej Lily:
-Może to ja powinienem zmienić zawód i zamiast skakać, zajmować się dziećmi?- zaśmiałem się.
-W życiu warto spróbować wszystkiego- uśmiechnęła się do mnie.
-A czy jest coś, czego ty chciałabyś spróbować?
-Hmm... Jasne, jest wiele takich rzeczy. Jednym z moich marze...- z wnętrza domu zaczęły dobiegać jakieś odgłosy.- Przepraszam, muszę wracać do kuchni. Miło się z panem rozmawiało. Do widzenia- nie pozwoliła mi nawet się pożegnać i zatrzasnęła z hukiem drzwi. Czyli tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie...

***

Siedząc na tarasie, z pustym spojrzeniem niewyrażającym żadnych emocji, podziwiałem okolicę. W ręce trzymałem czarny, nowoczesny wazon. Mokry wazon. W tej właśnie chwili nie czułem nic. Pustka. Zero żadnych uczuć. Miłość, nienawiść, poczucie winy. Nie. Michael leżał nieprzytomny na moim łóżku. Ostatnia podróż, przyjacielu. Popatrzyłem ze zdziwieniem na swoje spodnie. Z wazonu kapały na nie krople świeżej krwi. Wstałem i poszedłem podziwiać swoje dzieło. Nachyliłem się i dotknąłem twarzy blondyna. Była zimna jak lód. Jak ten lód, który palił moją skórę, kiedy upadałem na skoczni. Z obrzydzeniem cofnąłem dłoń. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Zamarłem:
-Pp... Proszę!
Po chwili Stefan Kraft przekroczył drzwi do pokoju, który dzieliłem wspólnie z Haybockiem. Michael pokłócił się z przyjacielem, dlatego wolał mieć mnie jako współlokatora, chociaż na ten weekend. Czułem, jak krew odpłynęła mi z twarzy. Kraft jest najlepszym przyjacielem Haybocka... Przecież jak on go zobaczy...
-Gregor, trening zaczyna się za pięć minut. Ruszaj się, bo i tak masz już przechlapane u Kuttina.
Kraft nawet nie spojrzał w kierunku mojego łóżka. Albo udał, że nie widzi swojego przyjaciela leżącego całego we krwi...
-Idę. Już idę.
Pospiesznie ubrałem dres i wyszedłem zakluczając za sobą drzwi.
Na treningu byłem zdziwiony. Wszyscy normalnie rozmawiali. Dlaczego nie pytali co z Haybockiem? Dlaczego nie chcieli wiedzieć, gdzie on jest? I w jakim stanie?
Po jakiejś godzinie skończyłyśmy i trener pozwolił nam zająć się swoimi sprawami. Kiedy szukałem klucza, zagadał mnie Fettner, który akurat przechodził koło mnie:
-Nie jesteś samotny w pojedynkę? Zawsze masz pokój z kimś, a teraz nie...

***

(TAK, JA JESZCZE ŻYJĘ)
Nic nie mówię, nie ma po co. Usprawiedliwiać się ani tłumaczyć też nie będę, bo tylko wyjdę na idiotkę. Egzaminy gimnazjalne zbliżają się nieubłagalnie (w sumie to we wrześniu myślałam, że będę się do nich uczyć, a teraz mamy prawie kwiecień, a ja nawet nie zaczęłam). Bardziej skupiłam się na nauce języka niemieckiego (jakoś muszę się dogadać z ulubionymi skoczkami haha) i efekty już są.
Po przeczytaniu tego tworu powyżej (trochę schizowe mi to wyszło, wybaczcie), obawiam się, że możecie zastanawiać się czy z moim zdrowiem psychicznym wszystko w porządku. Tak, wszystko w porządku (jak się pogorszy to dam znać). 
Nie będę mówić kiedy następny rozdział (wtedy mówiłam, że będzie za dwa tygodnie, a jest po ponad 3 miesiącach...).
Planuję też zacząć tłumaczyć to ff na angielski i publikować na Wattpadzie, prolog już gotowy (możecie zajrzeć na mojego Wattpada, @luvmyskijumping)
Co do Waszych opowiadań... Po egzaminach będę starała się wszystko (albo chociaż większość nadrobić) :)
Do napisania,
Marta x

PS Dziękuję za prawie 1100 wyświetleń poprzedniego rozdziału! Jesteście wielcy! <3