piątek, 27 maja 2016

#3

I to właśnie wtedy mnie uszczęśliwiałaś. Pojawiłaś się w moim życiu tak nagle. Sprawiłaś, że wreszcie poznałem co to szczęście...

***
Kiedy zasypiamy, nigdy nie możemy być pewni, ze następnego dnia się obudzimy. Co jeśli śmierć okryje nas swoim płaszczem właśnie w nocy, gdy będziemy spali? Nigdy nikt nie da nam gwarancji, że dożyjemy następnego dnia. Nie ma takiego prawa. Przeznaczenie? Każdy ma swoje, każda pojedyncza decyzja ma wpływ na dalsze losy człowieka. Jakie jest moje przeznaczenie? Codziennie zadaję sobie to pytanie. Niestety, odpowiedzi na nie poznałem. I prawdopodobnie nie poznam.
Po wydarzeniach z polany co noc prosiłem o to samo. Nie wiem nawet kogo, błagałem sam siebie.

Prosiłem o to, by nigdy więcej się nie obudzić.

Nie chciałem żyć, bo bez niej moje życie nie miało żadnego sensu. Nie oszukujmy się, nadal nie ma. Po prostu wmawiam sobie, że jest lepiej.
Siedziałem na balkonie, na szklanym stoliku obok mnie stała ciepła kawa parująca na mrozie. Przez dłuższą chwilę w zamyśleniu podziwiałem krajobraz, który pokryty był mgłą. Mgła. Tak właściwie to większość moich wspomnień jest nią okryta. Nawet jeśli wydaje mi się, że wszystko dokładnie pamiętam, to tak naprawdę jest inaczej. Nie pamiętam jej uśmiechu, jej głos w moich wyobrażeniach nie jest taki, jaki był naprawdę. Ruchy są jakieś inne. Zapach róż, który drażnił moje nozdrza, gdy leżała wtulona we mnie, ulotnił się. Wszystko się ulotniło. Czas sprawił, że zaczynałem zapominać, coś czego zapomnieć nie chciałem. Przeklinałem go. Doprowadzał mnie do obłędu. Ludzie mówili mi, że czas leczy rany. Że będzie lepiej, że z czasem mi przejdzie.

Nie.

Minęły 3 lata, a ja nadal... Nadal co?

Nadal łudziłem się, że kiedyś znów ją zobaczę. Wmawiałem sobie, że znowu ją zobaczę, przytulę, poczuję jej zapach.

Kawa się skończyła, pora szykować się do wyjścia na trening. Nagle poczułem powiew zimnego wiatru. Wzdrygnąłem się tylko. Wstałem i poczułem coś dziwnego.

Czułem, jakby ktoś położył mi rękę na ramieniu.

Ale... Kubek z hukiem rozbił się na podłodze. To uczucie znowu wróciło. Czułem czyjąś obecność, chociaż mieszkałem sam. Odwróciłem się i spojrzałem w okno. Zauważyłem tam jakiś cień, który przemknął mi przed oczami. Jak gepard. Przypomniałem sobie film dokumentalny, który w niedalekiej przeszłości obejrzałem. Było tam jedno zdanie, które bardzo dobrze zapamiętałem.

Drapieżnik zawsze upatruje sobie ofiarę słabszą od siebie, gdyż ma pewność, że wygra. Ofiara będzie jak trofeum, które po prostu zje. On sam kiedy zgłodnieje, ponownie wyruszy na łowy.

Zawsze wybiera ofiarę słabszą od siebie. Tak jest. Przecież nawet taki gepard nie miałby szans pokonać słonia, który kilkakrotnie przewyższa go rozmiarem. Mógłby jedynie próbować, a pewne jest to, że przegra. Tak samo jest z ludźmi. Ludzie są tacy jak zwierzęta. Nie oszukujmy się. Po jej odejściu przez pewien czas byłem zniesmaczony swoją postawą, miałem ogromne poczucie winy, Nie powinienem był jej tak traktować. A teraz? Potrzeba tego wszystkiego wróciła. Pora wyruszyć na łowy...

***

Kiedy otworzyłem czerwone drzwi do szatni, moim oczom ukazało się puste pomieszczenie. Spojrzałem na zegarek, Spóźniłem się. Koledzy z drużyny już od jakiś 15 minut ćwiczą na sali. Nie spiesząc się, przebrałem się w dres i wbiegłem na salę. Wszyscy skoczkowie stali tyłem do mnie i uważnie słuchali rad trenera. Manuel jest, Stefan. Andreas, a obok niego Thomas. Zaraz, zaraz. Obok Dietharta stał... Michael? Przecież tylko on w naszej kadrze ma takie włosy. Ale... Ale przecież Michael nie ż... Przecież on leżał na moim łóżku, we krwi... Nie wierzę... Z zamyślenia wyrwał mnie głos Heinza:
-Widzę, że pan Schlierenzauer wreszcie raczył zaszczycić nas swoją obecnością. Witam Waszą Wysokość- Kuttin dygnął ironicznie.- Jakieś słowo wyjaśnienia?
-Korki były.
-Korki... Ciekawe. Jakoś żaden z twoich kolegów nie spóźnił się, choć zwykle jeździcie tą samą trasą. Nie sądzisz, że gdyby rzeczywiście drogi były nie przejezdne, to również oni nie przyjechaliby na czas?
-Trenerze, daj spokój.
-Nie, Gregor. To już kolejny raz, taka sytuacja zdarza się któryś raz z rzędu. Odnoszę wrażenie, że lekceważysz mnie, swoich kolegów z drużyny, a przede wszystkim skoki. Tak nie może być.
-Przepraszam- rzuciłem głosem pozbawionym wszelkich emocji.
Tak właściwie, jak to jest? Przepraszałem, choć niczego nie żałowałem. Zwykle jest tak, że przepraszamy tylko po to, aby ktoś się odczepił. Nie robimy tego szczerze. Właśnie to jest największy błąd. Lepiej nie powiedzieć nic, niżeli zrobić to nieszczerze. Lepiej milczeć. Naprawdę.
-Wiesz co? W dupie mam to twoje przepraszam! Nie mam zamiaru dłużej tolerować twojego błaznowania, znieważania. Mam dosyć twojego zachowania! Z ogromną przykrością informuję cię, iż na jakiś czas wylatujesz z kadry- trener był wściekły, dawno nie widziałem go w takim stanie.
-Skoro tak...-zerknąłem w bok. Michael patrzył na mnie z politowaniem. On wiedział, Zaraz, jak wiedział. Nie... Podszedłem do niego i przytuliłem:
-Boże, Michi. Ty żyjesz...

***

-On ostatnio jest jakiś dziwny, nie zachowuje się normalnie- stwierdził Kraft, wkładając do ust solonego paluszka.
-Masz rację, od kiedy wszystko się posypało?- Manuel Fettner rozejrzał się po szatni. W pomieszczeniu brakowało jednej osoby. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Kadra austriacka bez swojej największej gwiazdy. Tego, który od początku swojej kariery był w światowej czołówce. Rekordzista, mistrz, idol. Obecnie wyniszczony psychicznie, zarazem chory, wrak człowieka. To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być pięknie na zawsze. On nie miał tak skończyć. Miał wygrywać ciągle, podczas całej swojej kariery, Ludzie zastanawiali się, co stało się z wielkim mistrzem Schlierenzauerem?
-Mówcie co chcecie, on nie myśli, że jesteście martwi. O mnie tak pomyślał- wzdrygnął się Haybock.
Stefan zakrztusił się paluszkiem, którego właśnie jadł. Dostał ataku kaszlu, tak mocnego, że nie przeszło mu, dopóki Fettner nie dał mu napić się swojej wody. Poklepał go też po plecach.
-Co?
-Co, co. Dobrze słyszeliście. Gregor myślał, że jestem martwy. Przepraszał mnie za to co zrobił w Trondheim. A jak przecież dobrze wiecie w Norwegii mnie nie było, bo wtedy był ślub mojego brata, na którym wiadomo, być musiałem. Nie mógł mi nic zrobić.
-On zwariował- powiedział ozięble Kraft.
-Obaj wiecie dlaczego on teraz jest taki... Inny. Nienormalny. To wszystko zaczęło się po jej odejściu.
-No niby tak, ale...
-Nigdy nie wiesz co stałoby się z tobą, kiedy zabrakłoby Marisy, Stefan.

***

Widzę salę pełną ludzi, tańczących na parkiecie w rytm powolnej muzyki. Rozglądam się wokół i czuję zakłopotanie. Gdzie ona jest? Moja ukochana... Gdzie jesteś? Ktoś nagle poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłem się tylko i ujrzałem te oczy. Przepiękne brązowe, pełne iskier oczy. W nich zwykłem tonąć. Chciałem coś powiedzieć, jednak...Nagle moje ukochane oczy zaczęły przeistaczać się w czerwone, przerażające ślepia. Chciałem wyrwać się z uścisku tego monstrum, nie mogłem. Nie mogłem się ruszyć, oderwać, nic. Nagle monstrum położyło moje ręce na mojej szyi. Ścisnęło, oddychanie stało się trudnością. Monstrum rzekło do mnie tylko dwa słowa:
-Zemszczę się.

***

Dziewczyna stała w kuchni i przygotowała dla nas kolację. Lubiła gotować, dlatego to ona zajmowała się przygotowywaniem posiłków dla nas oraz dla tej tajemniczej osóbki, która już niedługo miała pojawić się w naszym życiu. 
-Pomóc ci, kochanie?- podniosłem oczy znad gazety i zwróciłem się do ukochanej.
-Nie musisz, dam sobie radę- uśmiechnęła się tylko.
Nagle na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Złapała się za brzuch i padła na podłogę.
Rzuciłem gazetę na stół i podbiegłem do niej. Kiedy już kucałem przy niej, spostrzegłem, że świeczka która stała na stole, przewróciła się. Stół stanął w płomieniach, a ja wziąłem ją na ręce. Chciałem uciec. Ogień jednak odciął mi wszelkie drogi ucieczki. Krzesła, dywan, szafka. Wszystkie te rzeczy były trawione przez ogień. Krzyczałem, nikt nie słyszał. Mieszkaliśmy na drugim piętrze, okno było otwarte. Wiatr rozwiewał firany, za chwilę i one staną w ogniu. Podjąłem już decyzję. Stałem na parapecie z ukochaną w swoich rękach. Krzew, miałem nadzieję, że choć trochę zamortyzuje on mój upadek. Nie było czasu. Oddychałem płytko. Musiałem to zrobić, już czułem jak ciepło ognia drażniło moją skórę. Złożyłem na jej ustach pocałunek. Ostatni? Raz, dwa, trzy...

***

-Chcesz wiedzieć skąd wzięła się ta blizna?-powiedziałem do Kariny, która siedziała w fotelu naprzeciwko i popijała kawę.
Brunetka pokiwała tylko głową. Podciągnąłem rękaw, pod którym ukrywałem tą skazę. Długa szrama, od nadgarstka do łokcia. Szpeciła mnie. To nie jedyna rzecz, która przypominała mi o tym, co się wtedy wydarzyło. Mimo wszystko ten uszczerbek fizyczny był mniejszy niżeli ten, który zostawił trwały ślad na mojej psychice. Chrząknąłem znacząco i zacząłem mówić:
-Był wieczór, siedziałem w domu, na balkonie. Nagle usłyszałem głośny krzyk dochodzący z mieszkania obok. Przeraziłem się i wstałem. Przez okno...
-Nie musisz kończyć, ja wszystko wiem.
Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem.
-Skąd?
Pokręciła przecząco głową.
-Nie dowiesz się.
-Niemożliwe- przestraszyłem się tego.
Po chwili niezręcznej ciszy, nagle Karina wybuchnęła śmiechem:
-Tak naprawdę to nie wiem, ale nie. Nie chcę wiedzieć.
Przez dalszy czas udawałem że wszystko jest w porządku. Jednak jednego byłem pewny.
Kłamała.

***

Witam po kolejnej przerwie! Tak wiem, jestem okropna, ale wybaczcie, nie miałam weny, ani nic z tych rzeczy...
Byłam też w Monachium i Salzburgu, na wymianie.
Nie wspominam nawet o zaległościach na innych blogach, przepraszam za nie. Nadrobię. Obiecuję.
Jeśli pomimo wszystkiego nie zraziliście się do mojej skromnej osoby i tej historii, dziękuję <3 
Do napisania,
M.

PS Fragment o monstrum, napisałam, bo natchnął mnie do tego one shot Ewy, Quite Dreamer, którą na pewno znacie. Ewa dziękuję x